niedziela, 21 czerwca 2020

9. HELLO CZYLI AGENCJE ILUSTRATORSKIE cz.1


Zawód wolnego strzelca ma specyficzny charakter, znacząca część czasu pracy przypada na jej szukanie, zwłaszcza na początku wykonywania tego zawodu. Na szczęście nie jesteśmy w tych poszukiwaniach w zasadzie niczym ograniczeni. Ostatnio poruszyłem temat polskich wydawców publikacji dziecięcych, gdzie w efekcie udało mi w ciągu tylko jednego dnia znaleźć prawie czterdziestu potencjalnych zleceniodawców. Trzeba pamiętać że ilustracja dziecięca to tylko jedna z dziedzin kreatywności artystycznej, do tego ograniczona do terytorium Polski. My się jednak nie ograniczamy - zostajemy przy ilustracji dziecięcej, ale przekraczamy dziś granicę. Sprawdźmy więc czy za granicą nie ma naprawdę żadnych ograniczeń dla polskiego ilustratora.
  Pierwszą rzeczą, która przychodzi na myśl przy tej okazji jest znajomość języka, w domyśle - angielskiego, bo to przecież język międzynarodowy. Jeśli chcesz zawojować światowe rynki wydawnicze to bezwzględnie trzeba porozumiewać się po angielsku choć w stopniu komunikatywnym. Mimo że da się zauważyć, że zleceniodawcy są wyrozumiali dla obcokrajowców to podstawy gramatyczne i składniowe musisz opanować. Ja jestem z pokolenia które uczyło się w szkołach jęz. rosyjskiego i nie miałem w życiu nawet godziny nauki "anglika", jednak chęć wyjścia na świat ze swoimi pracami zmusiła mnie do samokształcenia.
  Czy to jedyne ograniczenie? Nie. Powinieneś wiedzieć, że niektóre kraje chronią swoje rynki przed zagranicznymi ilustratorami. Żadne kanadyjskie, szwedzkie czy australijskie wydawnictwo nie przyjmie twojej aplikacji. Bardzo ciężko jest też dostać bezpośrednie zlecenie z USA. Z jednej strony to zabezpiecza rodzimych artystów z drugiej - ogranicza możliwość pracy cudzoziemcom. Można taką prawną procedurę obejść i to nawet na dwa sposoby. Jednym z nich jest bezpośrednia współpraca z autorem tekstu/wierszyka, który kupuje prawa bądź licencję na twoje ilustracje. Taką współpracę można nawiązać za pośrednictwem platform dla freelancerów typu Upwork lub Guru.

Książeczka dla dzieci na rynek koreański. Zlecenie zdobyte na stronie Guru 2013 rok.

 Drugim i znacznie trudniejszym sposobem sprzedaży prac na zamknięte rynki jest współpraca ze zleceniodawcą za pośrednictwem agencji ilustratorskich. Czym jest taka agencja? Jest to, mówiąc w skrócie - biuro które zrzesza ilustratorów prezentujących różne style i które współpracuje z wieloma firmami, wydawnictwami bądź osobami prywatnymi (zleceniodawcami) pośrednicząc między nimi. I tak na przykład: agencja prezentuje na swojej stronie prace swoich artystów, wydawnictwo mając materiał do książki wybiera sobie artystę który ma odpowiedni styl i składa ofertę agencji. Ta natomiast przedstawia ją ilustratorowi pobierając od zaoferowanej kwoty jakiś procent dla siebie. Wielkość pobieranej gaży jest ustalana przy przyjmowaniu ilustratora w szeregi agencji, jeśli ma on wiele zleceń (czyli agencja dobrze na nim zarabia) to ten procent może się zmniejszyć. Ja w latach 2011-2014 należałem do agencji Advocate Art a w latach 2014-2017r. do Beehive Illustration. Taka forma współpracy jednak nie odpowiadała mi i zrezygnowałem z niej zupełnie. Głównym powodem było to, że miałem wrażenie graniczące z pewnością, iż agencje (w obydwu przypadkach) większość oferty zleceniodawcy zabierały dla siebie. Ja już wtedy wiedziałem mniej- więcej jakie są stawki zachodnich wydawnictw i w większości przypadków odrzucałem propozycje agencji, zachowując małe zlecenia typu: pojedyncze obrazki, plansze do gry lub postacie licencyjne. Przez ten czas zilustrowałem osiem książek, min. dla Candle Books, Compass Publishing i Igloo Books. Zdarzały się oczywiście dobre zlecenia, były one jednak raczej rzadkie. Na dodatek pod koniec współpracy z Beehive coraz częściej zdarzały się przypadki że zleceniodawca wybierał kilku ilustratorów a agencja robiła konkurs ilustracji, aby zleceniodawca mógł wybrać tego jednego. Jako że nie pracuję za  darmo (co i tobie gorąco polecam) i tym samym nie biorę udziału w konkursach, od razu rezygnowałem z takich warunków. Zdarzało się też na przykład, że po ustaleniu gaży i podpisaniu umowy, już w trakcie pracy, klient dokładał mi pracy.
 Ze względu na spore obłożenie pracą w tym czasie, z reguły traktowałem pracę dla agencji jako "zapchajdziury".
Książeczka dla dzieci wykonana za pośrednictwem agencji Advocate Art.
Często także zdarzały się opóźnienia w przelewaniu pieniędzy, bo najpierw zleceniodawca płacił agencji dopiero potem agencja mnie. Nie mogę teraz znaleźć jaką prowizję od zlecenia pobierał Advocate Art ale mam przed nosem umowę z Beehive i oni zabierali 25% a po roku ten procent zmalał do 15%.
  Współpraca z Advocate Art była bezpłatna. W Beehive była taka zasada że agencja corocznie drukowała katalog ilustratorów w formie książki i tam był obowiązek wykupienia strony albo dwóch. Kosztowało to bodajże 200$. Ponadto umowa z Beehive przewidywała pobieranie 5% gaży ze zleceń, które mieliśmy poza agencją a miało się to odbywać poprzez okazanie podatkowego zeznania rocznego. W zamian otrzymywało się ochronę prawną.
  Do agencji dostać się jest niestety trudno, w rozmowie z właścicielem Advocate Art - Edwardem Burnsem dowiedziałem się, że aplikantów jest bardzo wielu i przyjmowany jest mniej-więcej jeden na około dwustu chętnych.

Katalogi ilustratorów Beehive Illustration.
Nim doświadczyłem tego typu współpracy, bardzo gloryfikowałem pracę dla agencji i marzyłem aby dostać się do tego elitarnego grona. Być może trafiłem do złych agencji a gdzieś indziej jest lepiej - tego niestety nie wiem. Abyś ty się tego dowiedział/a, postaram się przed następnym artykułem przeszperać trochę internety i znaleźć ci kilka linków do agencji. Na dziś tyle.

Nie nie, zapomniałem o świetnej kompozycji "I've got you" big bandu Franza Thona!

Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz